Kiedy przechodzimy szybciutko obok murku z siedzącymi typami spod ciemnej gwiazdy, kiedy zaczepia nas o 50 groszy jakiś żul, szybko czmychamy, nie zastanawiając się, kto to jest, dlaczego żebrze? Bo i co nas to obchodzi. Ale ci ludzie też mają życie, często mieszkają obok nas. „Larwy „ to powieść miedzy innymi o nich. O tym, jak ich losy splatają się z naszymi. Główna bohaterka Grażyna radzi sobie w życiu jak może. To nie jest młoda dziewczyna czy elegancka pracownica korporacji. Jest 47-letnią wdową, kobietą która chce się jeszcze podobać, chce być kochaną. Boryka się z codziennością, brakiem pieniędzy i niechęcią ludzką. Jest zniszczona, nie stroni od alkoholu i innych używek. Z jednej strony jest naiwna, ale też na swój sposób, aby przetrwać cwana. Kocha swoje dzieci. Syn to jej oczko w głowie, jest w stanie mu bardzo dużo wybaczyć. Córkę wydała za mąż, za „porządnego” mężczyznę, tzn. takiego, który ma stałą pracę i utrzyma rodzinę. Ale Grażyna musi też stawić czoło zachłanności swoich dzieci. Strach przed totalną biedą i bezdomnością powoduje, że im nie ufa i nie ustępuje całkowicie, co oczywiście ma swoje następstwa.

Poznajemy również Grażynę po 10 latach. Jest starsza, może trochę lepiej się jej powodzi. Ma wnuki, pracę, pomaga synowi. Jest potrzebna w rodzinie. Jednak ma problemy z córką, która załamała się nerwowo. Sama też odczuwa problemy zdrowotne. I mimo, że trochę starsza, dalej chce się podobać, może wyjść za mąż?

„Larwy” to powieść również o stereotypach, polskiej tolerancji na odmienność, ale też o pewnej zaściankowości. Duża doza poczucia humoru powoduje, że czyta się ją jednym tchem.