Nic tak nie łączy ludzi jak wspólny wróg – mówi pewne przysłowie. I jest w nim dużo prawdy, gdyż, aby go pokonać, wspólny front potrafią stworzyć nawet takie osoby, które wcześniej nie były do siebie dobrze nastawione. I na takiej teorii oparta jest książka „Na głowie stanęło”.

Na początku poznajemy Ryszarda, nudnego, neurotycznego urzędnika niższego szczebla, który wiedzie do bólu przewidywalne życie zawodowe i osobiste. I czuje się z tym dobrze, bezpiecznie. Ryszard jest częścią społeczności osiedla, na którym mieszka od dzieciństwa. Prawie wszyscy go tu znają, on zna prawie wszystkich. Tę społeczność osiedlową tworzą głównie emeryci i renciści, moherowe damy, lokalny bandzior Żarówa ze swoją świtą.

Pewnego dnia, do bloku Ryszarda wprowadza się para gejów, co wywołuje oburzenie nietolerancyjnej większości mieszkańców osiedla. Zanim jednak powstanie przeciwko nim krucjata, stanie się coś gorszego. Otóż nieznany sprawca niszczy w nocy samochody stojące na osiedlowych parkingach. Chęć wykrycia wandala połączy mieszkańców osiedla w jedną, skonsolidowaną grupę operacyjną. Czy uda im się znaleźć tajemniczego Malarza? Tego nie mogę zdradzić. Powiem tylko, że to doświadczenie zmieni mentalność mieszkańców osiedla i wywróci do góry nogami życie Ryszarda.

„Na głowie stanęło” jest pełną ciepła i humoru komedią obyczajową z sensacyjnymi akcentami. Ma w sobie coś z uroku opowiadań Hrabala, coś z prawdziwych zapisków z życia, z odkrywania i wiary w ludzką dobroć.