Przeczytałam z ciekawością zbiór opowiadań Juliusza Marka „Dziedzictwo piorunów”. Książka zawiera pozornie niezwiązane ze sobą historie, których częścią wspólną jest pojawiająca się w każdej z opisywanych historii tajemnicza burza, która zmienia dotychczasowy świat, niektórym ludziom zmienia osobowości, innych uwalnia od dotychczasowych obciążeń.

Autor – Juliusz Marek – bawi się konwencjami. Niektóre opowiadania noszą znamiona literatury science-fiction, mamy studencki romans, horror, opowiadania obyczajowe i coś, co przypomina literacki opis gry komputerowej. Jednak niezależnie od formy i treści, zawsze w pewnym momencie występuje ta dziwna burza.

Książka Juliusza Marka jest nie tylko postmodernistyczną zabawą formą. Można ją czytać na kilku poziomach: podstawowym, można też doszukiwać się w niej aluzji do filozofii związanych z chaosem, przypadkowością, zastanawiać się nad opozycją determinizmu i wolnej woli. Znajomość teorii związanych z fizyką kwantową, figurą demona Laplace’a czy efektu motyla z pewnością dostarczy Czytelnikowi jeszcze więcej zabawy i tropów, którymi będzie mógł się poruszać.

Odnoszę jednak wrażenie, że przede wszystkim jest to książka o marnej kondycji człowieka i cywilizacji, którą stworzył:

„Nie potrafię już współczuć ludziom. Nawet tym, którzy zdają się być niewinni. Człowiek jako zwierzę, jako gatunek, powinien być wyeliminowany już dawno. Ja powinienem to zrobić, póki miałem szansę. Postanowiłem jednak tę szansę dać im. Chciałem pozwolić im spróbować odwrócić los przez niewtrącanie się. Chroniłem ostatnie bastiony natury, by być dla ludzkości tym światłem, którego sam nie otrzymałem. Światłem, które pozwoli im zmienić swoją historię.”

„Stałem się bogiem, który zostawił świat w posiadaniu ludzi. Bogiem, który zostawił ludzi samych sobie, by mogli korzystać ze swojej wolnej woli. Bogiem, przez którego zaniedbanie ludzie po raz kolejny zniszczyli swój dom” – mówi bohater opowiadania „Zbawienie”.